15/52

Etniczna turystyka - czyli witamy w teatrze „Kultura”

Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego coraz częściej turyści wcale nie spędzają wakacji odpoczywając, ale przemierzają z ciężkim plecakiem na grzbiecie tysiące kilometrów w mało komfortowych warunkach, by zrealizować napięty program?

1.
Turystyka masowa spod znaku tzw. 3 „s”: sun, sand, sea (słońce, piasek, morze) przechodzi do lamusa, a zastępuje ją idea 3 „e”, czyli entertainment, excitement, education (rozrywka, ekscytacja, edukacja). Oznacza to, że nie wystarcza nam już całodzienne leżenie na plaży z drinkiem w ręku i misją zrobienia się „na heban” w trakcie 10-dniowego turnusu. Podróż w świecie (po)nowoczesnym to projekt tożsamościowy, chcemy, aby nas wzbogaciła, zaspokoiła nasze potrzeby poznawcze – żeby było ciekawie, aktywnie i interaktywnie. Stąd pojawienie się coraz bardziej urozmaiconej oferty turystycznej złożonej z szeregu alternatyw do dominującej od lat 70. XX wieku resortowej turystyki all inclusive. 

Dziś mamy do wyboru wszystkie rodzaje turystyki kwalifikowanej (górskiej, narciarskiej, rowerowej, kajakowej itd.), agroturystykę, turystykę kulinarną (a nawet jej podtyp – turystykę winną), turystykę religijną, festiwalową i filmową, a dla najbardziej wybrednych – turystykę kosmiczną i slumsową. Oraz coraz bardziej popularną turystykę etniczną, traktowaną jako odmiana szeroko rozumianej turystyki kulturowej i ukierunkowaną – z założenia – na poznawanie Innego i jego kultury. Biura podróży organizujące tego rodzaju wyjazdu ukazują je jako turystykę zrównoważoną, czyli przyjazną zarówno środowisku naturalnemu od(z)wiedzanych miejsc (które to założenie stanowi podstawę turystyki ekologicznej), jak ludziom te miejsca zamieszkującym. 

Oznacza to dążenie do zmniejszania tzw. leakage, czyli odpływu wydawanych  przez turystów pieniędzy z odwiedzanych krajów do korporacji Północy. Sprzyja temu zróżnicowanie form podróżowania i odejście od monokultur turystycznych opartych na sieciowej turystyce all inclusive. Przykładowo w Egipcie czy Tunezji, gdzie wakacyjnych przybyszów umieszcza się w „luksusowych więzieniach”, taki odpływ wynosi nawet 80%, co oznacza, że na 100 dolarów wydanych przez turystę 80 wraca do korporacji mających swoje centrale w krajach pochodzenia turysty. W turystyce zrównoważonej kładzie się zatem nacisk na wykorzystywanie lokalnych zasobów w miejsce niepohamowanego rozbudowywania infrastruktury turystycznej przy użyciu zagranicznego kapitału. Mieszkańcy od(z)wiedzanych miejsc to w tym ujęciu nie tylko beneficjenci ruchu turystycznego, ale również współtwórcy programów rozwoju turystyki w swoich regionach. 

2.
Turystyka etniczna ma być zatem turystyką odpowiedzialną, kształtującą zupełnie nowego turystę: świadomego swojego potencjalnie negatywnego wpływu na od(z)wiedzane społeczności i ich środowisko naturalne. Jedno z polskich biur trampingowych, adresując swój przekaz marketingowy do „uświadomionych” klientów o „ukształtowanej wrażliwości”, zapewnia: „Wychodzimy z założenia, że nasza oferta musi sprostać wymaganiom odpowiedzialnej turystyki, dlatego proponujemy aktywne i dogłębne zwiedzanie terenów o wyjątkowych walorach przyrodniczych i kulturowych, nie niszcząc ich wartości, a wspierając naszym przyjazdem miejscową działalność, pomagając ludziom i przyrodzie. Staramy się zrobić wszystko, by turystyka zamiast niszczyć wzmacniała”. Integralną częścią tego rodzaju oferty jest jednak obietnica zaspokojenia turystycznej potrzeby autentyczności poprzez „zbratanie się z tubylcami”, co widać w ofercie innego krajowego biura organizującego wyjazdy trampingowe: „Naszym celem jest autentyczne poznawanie świata, dlatego stawiamy na kontakt z miejscową ludnością, przyrodą i kulturą. W trakcie naszych wypraw będą Państwo mieli możliwość skorzystania z miejscowych środków transportu, skosztowania lokalnych potraw oraz poznania kultury i zwyczajów danego regionu świata”. 

To tyle, jeśli chodzi o szlachetne założenia. Problem tkwiący w turystyce etnicznej wydaje się zasadzać na samej jej idei – pragnieniu spotkania nie drugiego człowieka, ale egzotycznego Innego, którego trzeba wytworzyć w ramach „marketingu dzikości”. Dean MacCannell, w swojej mniej znanej książce „Puste miejsca spotkań” Książka Dean MacCannell 1992, Empty Meeting Grounds: The Tourist Papers. New York: Routledge , określił wręcz turystykę etniczną mianem „zwierciadła rasizmu” – opiera się ona bowiem na kulturowo konstruowanej różnicy rasowej. „Wartość innych, czy to będą Amisze, czy derwisze, Eskimosi czy Latynosi – stwierdza amerykański socjolog – jest wymierna. Mogą być siłą roboczą i atrakcją turystyczną. Autentyczność życia innych i wolność, jaką się cieszą, to wartości wyobrażane i mitologizowane”.
 
3.
Sam sposób, w jaki Inni w turystyce etnicznej są przedstawiani (np. w materiałach reklamowych) – przy użyciu pojęć egzotyki, tradycji czy natury – czyni z nich byty całkowicie od nas odmienne, nie-ludzkie. Taki sposób tworzenia wizerunków jest bardzo niebezpieczny, jak zauważył Michał Buchowski: Artykuł Buchowski M. 2008, Widmo orientalizmu w Europie. Od egzotycznego Innego do napiętnowanego swojego, „Recykling Idei” 10: Imperium (przesyłka zwrotna), s. 98-107. „[t]o, co piszemy, nie tylko opisuje, lecz również współtworzy ludzi i miejsca, w których oni żyją”. Neutralne wypowiedzi nie istnieją – mogą się jedynie jawić jako odzwierciedlające rzeczywistość, podczas gdy to, co mówimy, jest zawsze wyrażeniem jakiejś opinii.

W tym sensie, według MacCannella, etniczność to retoryka, bo dlaczegóż pewne grupy określamy jako „etniczne”, a inne – np. naszą własną – nie? Bo postrzegamy siebie nie jako jeden z modeli, lecz jako punkt odniesienia, w obliczu którego wszystko inne jest anormalną egzotyką: „biała kultura” jawi się jako „z natury powściągliwa, neutralna, transparentna, beżowa czy (…) waniliowa”, podczas gdy Inni są „emocjonalni, spontaniczni, nie panujący nad sobą, atrakcyjni, ekscytujący, kolorowi, dzicy”. Już Edward Said zwracał uwagę, że w ten właśnie – dyskursywny – sposób, Europa podporządkowywała sobie „resztę świata”. Władzy nie sprawuje się wyłącznie przemocą; również – jeśli nie bardziej skutecznie, bo niezauważalnie – poprzez uzurpowane prawo do nazywania rzeczy.

4.
Jeśli zatem turystyka to MacCannellowski spektakl, turystyka etniczna kreuje teatr, w którym wystawia się kulturę w formie zgodnej z turystycznymi oczekiwaniami, w tym kontekście ukształtowanymi w dużej mierze przez kolonialną nostalgię. To wszystko z kolei, nad czym ubolewa wielu badaczy, ma prowadzić do komodyfikacji, czyli utowarowienia różnych aspektów kultury, które zaczynają być waloryzowane ze względu na ich wartość rynkową.

Produkt, za który pobiera się opłatę, musi być dostosowany do potrzeb klienta. Dlatego też lokalne festiwale przenosi się na sezon turystyczny, a ich trwanie skraca, bo żaden zachodni turysta nie wysiedzi na 3-dniowym spektaklu kathakali. Turyści kupują sobie dostęp do sfer i praktyk wcześniej niedostępnych obcym, a lokalne rzemiosło zamienione na pamiątkę turystyczną ulga umasowieniu.
 
To wszystko ma prowadzić do nieodwracalnej zmiany i „wymierania” tradycji. Ten rodzaj myślenia o utowarowieniu kultur przez przemysł turystyczny rozwinął Davydd Greenwood Artykuł Greenwood D. J. 1989, Cultre by the Pound: An Anthropological Perspective on Tourism as Cultural Commoditization, [w:] V. L. Smith (ed.), Hosts and Guests. The Anthropology of Tourism, Philadelphia: University of Pennsylvania Press, s. 171-185. , który opisał „zgubny” wpływ uczynienia jednego z baskijskich festiwali atrakcją turystyczną. Jego zdaniem „kultura została sprzedana za funta”, a ludzie ograbieni ze „znaczeń, które organizowały ich życie”. Gdy do tego zjawiska dodamy instrumentalność relacji opartych na stereotypach i dystansie, uzyskamy popularne przedstawienia turystyki jako źródła asymetrycznej, destrukcyjnej dla od(z)wiedzanych społeczności zmiany kulturowej. W tym ujęciu wszyscy uprawiamy turystyczny kanibalizm – „kanibalizm różnicy”, jak go określił MacCannell. Konsumując kulturę Innego, niszczymy ją: „[z]estawienie obrazu turysty konsumującego świat z inną metaforą – tą, która wskazuje, że kultura biała pochłania inne kultury – pomaga zdefiniować ów konsumpcyjno-kanibalistyczny obszar”. 

5.
Takie myślenie jednak jest użyteczne interpretacyjnie, ponownie bowiem odmalowuje świat w czarno-białych barwach, piętnując turystykę i samych turystów jako źródło wszelkiego zła, a od(z)wiedzane społeczności ukazując jako bierne przedmioty czyichś wyobrażeń. Przede wszystkim samo założenie leżące u podstaw tego rodzaju krytyki wydaje się być niewłaściwe: oskarżając przemysł turystyczny o dokonywanie zamachu na „autentyczne” tradycje kultur poddanych rynkowym procesowi utowarowienia, zakładamy obiektywnie istniejący podział na tradycje „prawdziwe” i „wynalezione”, ponownie wpadając w pułapkę binarnej opozycji. Przekonanie, że wewnętrzna, święta sfera wartości powinna funkcjonować poza świecką sferą ekonomii jest produktem XIX-wiecznego europejskiego marksizmu. 

Tymczasem, gdy spojrzymy na kulturę jako potencjalny towar, będziemy w stanie dostrzec, że turystyka stwarza przestrzeń, w której jednostki i grupy zyskują dostęp do nowych form wymiany, a nie jedynie stają się przedmiotem kanibalizmu. Taka perspektywa, traktująca autentyczność jako kategorię epistemologiczną, a nie ontologiczną, pozwoli nam uwzględnić sprawczość społeczności zamieszkujących turystyczne regiony, gdyż, jak słusznie zauważyła Anna Wieczorkiewicz, to ludzie decydują czy zmiany, jakie zaszły, są destrukcyjne czy nie.

6.
Ci, którzy stali się przedmiotem turystycznego zainteresowania, są świadomi naszych potrzeb – zwłaszcza pragnienia autentyczności – i umiejętnie czynią z nich użytek: reprodukując wyobrażenia o sobie, kwestionując je lub przekształcając. Badania prowadzone na gruncie antropologii pokazują, że zainteresowanie turystów lokalną kulturą może mieć na nią pozytywny wpływ, chociażby poprzez dowartościowanie tych elementów, które wcześniej – wskutek na przykład polityk kolonialnych – mogły być uważane za gorsze od wzorców zachodnich. Można to interpretować jako rodzaj kontry do mimikry. Kolonializm jako praktyka kulturowa deprecjonował kultury, które chciał sobie podporządkować, ukazując je jako mniej „cywilizowane”, a co za tym idzie – mniej warte. To, że ludzie z tzw. Zachodu pokonują tyle tysięcy kilometrów i płacą słono za to, by móc te kultury oglądać, może być odczytywane jako dowód na ich wcześniej zaprzeczoną wartość.

W prowadzonych przeze mnie badaniach Informacja Badania prowadzone przez autorkę zostały sfinansowane ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji numer DEC-2011/03/B/HS2/03488 (w ramach projektu Relacje władzy i strategie autentyczności w turystyce. Ujęcie postkolonialne na przykładzie Indii) nad turystyką w Dharamsali w północnoindyjskim stanie Himachal Pradesh, widać wyraźnie, jak zachodnia fascynacja „Tybetem” stanowi źródło dumy dla uchodźców tybetańskich, którzy w dużej mierze zinternalizowali pozytywne wyobrażenia na swój temat i przy ich pomocy konstruują swoją klarowną nowoczesną tożsamość, jednocześnie wykorzystując ją jako narzędzie politycznej walki o prawo do samostanowienia. W tym przypadku turystyka to projekt autoafirmacyjny grupy, co wcale nie oznacza, że nie może on mieć negatywnych skutków, takich jak deprecjonowanie grup nie będących przedmiotem turystycznego zainteresowania (co uchodźcy robią w odniesieniu do Indusów zamieszkujących wioski sąsiadujące z obozami) czy narzucanie jednego akceptowanego  autowizerunku, w którym nie mieszczą się jakiekolwiek alternatywne artykulacje tożsamości (Tybetańczyk musi być empatycznym buddystą gardzącym przemocą i oddającym się życiu duchowemu). Tak rozumiana nowa tożsamość grupy staje się reżimem, nie dlatego jednak, że „tak chcą turyści”, a uchodźcy tybetańscy biernie się do tych wyobrażeń i oczekiwań dostosowują, ale dlatego, że rozpoznali oni i wykorzystali turystyczne potrzeby do własnych celów.

7.
W dokumentalnym filmie „Cannibal Tours” Dennisa O’Rourke’a z 1987 roku, uważanym za jedną z poważniejszych krytyk turystyki etnicznej jako źródła komodyfikacji wpisanej w nierówne relacje pomiędzy tzw. Zachodem a kulturami, które ów Zachód nazywa „innymi”, można znaleźć przykłady umiejętnego zawłaszczania orientalizujących wyobrażeń i rozgrywania turystycznych potrzeb. 

W filmie zamożni Europejczycy i Amerykanie spływają rzeką Sepik na luksusowym jachcie Melanesian Explorer do wiosek „kanibali” na Papui Nowej Gwinei. Gdy reżyser pyta starszego Papuasa: „Dlaczego pozwalacie turystom przychodzić tutaj [do wioski]?”, mężczyzna odpowiada: „Bo nam płacą. (…) Za robienie zdjęć w domu duchów [spirit house] pobieramy od nich opłatę – dwa dolary od aparatu”. Reżyser drąży: „Po co wam te pieniądze?” – starszy człowiek: „Pieniądze? Bo budujemy to miejsce. I żeby kupować spodnie, ubrania i rzeczy”.
 
Dla O’Rourke’a jest to dowód na niszczącą tradycyjną kulturę komercjalizację. Ale można na to spojrzeć z innej strony. Po pierwsze, Papuasi pozycjonują się w tej wypowiedzi jako ci, którzy zezwalają turystom na wejście do ich świata – postrzegają siebie jako gospodarzy, którzy mają prawo decydować, czy kogoś ugoszczą czy nie (w innej scenie młody mężczyzna mówi: „Gdy turyści przyjeżdżają do naszej wioski, jesteśmy wobec nich przyjaźni (…) Akceptujemy ich tu”). Po drugie, reżyserowi można zarzucić, iż jego interpretacja jest przejawem jego własnej kolonialnej nostalgii – odmawiania „rdzennym” mieszkańcom prawa do posiadania takich samych potrzeb, jakie mają „ludzie Zachodu”; odmawiania prawa do zmiany. 

Leela Gandhi nazywa to „neo-orientalizmem”, czyli oczekiwaniem – nie tylko przez turystów, ale również wielu badaczy – że mieszkańcy tego, co nazywają „Trzecim Światem”, pozostaną nieskażeni zachodnią nowoczesnością, że będą skansenem zaspokajającym naszą potrzebę autentyczności. Tymczasem Papuasów można postrzegać jako sprawczych aktorów społecznych, którzy rozpoznali rynkową wartość swoich dóbr kulturowych, a pozyskane w ten sposób środki finansowe wykorzystują do zaspokajania własnych potrzeb, zarówno indywidualnych (zakup ubrań i innych rzeczy materialnych), jak i wspólnotowych (do rozwoju swojej wioski). Warto zadać sobie pytanie, dlaczego w ubolewaniu nad destrukcyjnym wpływem turystyki na „rdzenne społeczności”, uznajemy, że tylko „ludzie Zachodu” mają prawo być konsumentami tzw. dóbr cywilizacyjnych, a gdy robią to „Inni”, spotyka się to z dezaprobatą i jest postrzegane jako zagrażająca ich kulturze zmiana.
Polecane lektury:

Buchowski M. 2008, Widmo orientalizmu w Europie. Od egzotycznego Innego do napiętnowanego swojego, „Recykling Idei” 10: Imperium (przesyłka zwrotna), s. 98-107.

Edensor T. 2001,Performing Tourism, Staging Tourism. (Re)producing tourist space and practice, “Tourist Studies” 1, s. 59-89.

Gandhi L. 2008, Teoria postkolonialna. Wprowadzenie krytyczne,  przeł. J. Serwański, Poznań: Wydawnictwo Poznańskie.

Greenwood D. J. 1989, Cultre by the Pound: An Anthropological Perspective on Tourism as Cultural Commoditization, [w:] V. L. Smith (ed.), Hosts and Guests. The Anthropology of Tourism, Philadelphia: University of Pennsylvania Press, s. 171-185. 

MacCannell D. 1992, Empty Meeting Grounds, London, New York: Routledge.

Said E. 2005, Orientalizm, przeł. M. Wyrwas-Wiśniewska, Poznań: Zysk i S-ka. 

Shepherd R. 2002, Commodification, Culture and Tourism, “Tourist Studies” 2(2), s. 183-201.

Wieczorkiewicz A. 2008, Apetyt turysty, O doświadczaniu świata w podróży, Kraków: Universitas. 


Filmografia:

O’Rourke D. (dir.), Cannibal tours, 1987.

komentarze:




Iga Zastanawiam się czy w ogóle podróżowanie może być etyczne ;) z pieniędzmi, kiedy dostajemy wrażenia za pieniądze a inni sprzedają nam własną "etno" tożsamość, bez pieniędzy kiedy żerujemy na innych... sama organizuję wyjazdy "etno" a również będąc po Antropologii Kulturowej mam pewną świadomość sprawy. Dokładam starań aby pieniądze trafiały bezpośrednio do osób świadczących nam usługi, a nasze etno-doświadczenia choć za pieniądze (co wcale jednak nie zawsze jest na niekorzyść, często turystyka ratuje niektóre rejony przed skrajną biedą) są wymienne - to znaczy my też budzimy ich ciekawość, dajemy się poznać, robimy pierogi w jurcie jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało, stawiam sobie też cele wniesienia jakiejś cennej inicjatywy - przemyślanej i przedyskutowanej lokalnie, to pozwala czuć się uczestnikom bardziej zaangażowanymi, bardziej świadomymi, co i po co. Oczywiście łatwo narobić głupot, ale przemyślane inicjatywy w mikro skali chyba mogą być cennym wkładem. Np. w Pamirze bardzo się ucieszyli z przywiezionych 80 kg, książek do nauki angielskiego, zarówno dzieciaki jak i szkolni nauczyciele, oczywiście z cukierków też by się ucieszyli, jest to jednak odpowiedź na jakieś lokalne zapotrzebowanie. Piszę o tym dlatego że wciąż zastanawiam się co można robić lepiej w tej kwestii, Wciąż czuje pewne zarzenowanie posługując się etno obrazkami, kolorowymi strojami, sposobem życia, dziećmi, a jednak czy to coś złego jeżeli pokazuje się ludziom tkwiąca w tym wartość i oni sami o te zdjęcia się proszą? pozdrawiam, https://www.facebook.com/Pamir.ethno.experience/?ref=aymt_homepage_panel
patrycja ten projekt jest arcydziełem. dziękuję.
Kik
Antropolożka kulturowa i politolożka