43/52

Fenomen dzielnic turystycznych w krajach Globalnego Południa

Khao San Road w Bangkoku, Thamel w Katmandu czy Kuta na Bali to są ziemie wydarte lokalnym mieszkańcom. Jaki wpływ na lokalne światy mają skolonizowane przez turystów enklawy nazywane turystycznymi dzielnicami?

1.
Jogjakarta, Środkowa Jawa, Indonezja. Przede mną, na talerzu, kanapka z łososiem. Rarytas, bowiem w opartej na ryżu i smażonej diecie kuchni indonezyjskiej, jakikolwiek inny chleb, niż tostowy, jest w zasadzie nie do kupienia. Tymczasem, kromki na moim talerzu są razowe i wyrosły na kwasie chlebowym. Co musiałem zrobić, aby je dostać? Wybrać się na Prawirotaman. Pod tą nazwą skrywa się jedna z dwóch dzielnic turystycznych w Jogjakarcie. Obejmuje ona trzy równoległe ulice, które posiadają co prawda swoje oryginalne nazwy, ale by turystom było łatwiej zapamiętać, wszystkie nazwano Prawirotaman i ponumerowano: jeden, dwa, trzy.

Restauracja, w której delektuję się kanapką, ulokowana jest przy jedynce i nazywa się „Via Via”. Właścicielką jest Belgijka (należą do niej również hostel, dwie piekarnie i sklep podszywający się pod ruch Fair Trade). Poza Indonezją, restauracje pod tą marką znaleźć można w Etiopii, Mali, Senegalu, Chinach, Nikaragui, Hondurasie, Ekwadorze, Belgii i kilku innych krajach świata. Zazwyczaj ulokowane są one właśnie w dzielnicach turystycznych.

2.
Trzy ulice składające się na Prawirotaman, znajdują się nieopodal centrum miasta i wszystkie razem nie są dłuższe niż półtora kilometra. Niewiele? A jednak zmieściło się przy nich czterdzieści siedem hoteli, prawie trzydzieści restauracji i dwadzieścia parę agencji turystycznych. Domy mieszkalne policzyć można na palcach jednej ręki i zazwyczaj są na wynajem. Jeszcze dziesięć lat temu, hoteli i restauracji było o połowę mniej, a domy mieszkalne nie ginęły pomiędzy różnymi budynkami przeznaczonymi dla turystów, dziś można powiedzieć, że ta część miasta została skolonizowana przez przemysł turystyczny i turystów. Nawet sami mieszkańcy zaczęli nazywać to miejsce „kampung pariwisata” (tłum.: dzielnica turystyczna). Jest to najbardziej zwesternizowane miejsce na Jawie Środkowej. Dzięki temu, to właśnie tu mogę zamówić najlepszą kanapkę z łososiem w mieście.

Ten ogromny rozrost sektora turystycznego w Jogjakarcie spowodowany jest nie tylko gwałtownym zwiększeniem liczby podróżujących po całym świecie w ostatniej dekadzie, ale również zmianą zachodzącą we współczesnym stylu podróżowania po krajach Globalnego Południa. Rynek turystyki zorganizowanej rośnie bowiem w nich dużo wolniej, niż rynek turystyki indywidualnej. Jest to jeden z powodów, dla którego dzielnice turystyczne w krajach Globalnego Południa zaczęły w ostatnich latach niebywale puchnąć i zmieniać swój charakter. Dlaczego warto nich mówić? Bo bez zrozumienia ich fenomenu, trudno jest dziś być świadomym turystą.

3.
Większość współczesnych dzielnic turystycznych Globalnego Południa zaczęło się rozwijać wraz z przybyciem do tych miejsc hipisów w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Tak zwany „hippie trail”, czyli podróż szlakiem hipisów, była z jednej strony wyrazem buntu przeciw systemowi kapitalistyczno-klasowemu stworzonemu na Zachodzie, a z drugiej swoistą przygodą w poszukiwaniu wolności i mistycyzmu. Początkowo rozpoczynała się ona w Europie, a kończyła w Indiach i Nepalu. Jednakże już stosunkowo szybko grupki hipisów można było spotkać zarówno w dalszej drodze do Australii (gdzie łatwiej było zarobić pieniądze na dalszą podróż), jak i na innych kontynentach.

Ponieważ znanych powszechnie tras podróży nie było wówczas jeszcze zbyt wiele, a serie przewodników po Globalnym Południu (na przykład Lonely Planet) dopiero zaczynały powstawać, ważnym elementem tej podróży było bezpośrednie przekazywanie rad i doświadczeń przez mijających się podróżników. I to w ten sposób plotka dotycząca poszczególnych miejsc, w których wiadomo było, że spotka się innych hipisów i otrzyma następne porady, roznosiła się z prędkością błyskawicy. Najsławniejsze z tych miejsc w Azji zostały nazwane „3K”. Każdy wcześniej czy później do nich docierał. Początkowo był to Kabul w Afganistanie, Katmandu w Nepalu i Khao San Road w stolicy Tajlandii. Z czasem, gdy Afganistan – z powodu najazdu Związku Radzieckiego – stał się bardziej niedostępnym miejscem do podróżowania, trzecim „K” mianowano Kutę na Bali. Do dziś są to archetypiczne dzielnice turystyczne.

Ruch hipisów, równie szybko co się narodził, to się skończył, jednakże wytyczone szlaki nie zarosły. Miejsce buntującej się młodzieży szybko zajęła o wiele liczniejsza i ekonomicznie bardziej wpływowa grupa podróżników – młodzież ciekawa świata, którą stać na podróżowanie, choć nie to zorganizowane. Jeździli oni za pół darmo, sami nosili swoje plecaki, byli o wiele bardziej różnorodni ideowo, mieli innego rodzaju motywacje wyjazdów, ale tak samo jak hipisi – zatrzymywali się w dzielnicach turystycznych. I choć było to czterdzieści lat temu, to do dziś spadkobierców „hippie trail” nazywamy backpackerami.

4.
Na samym początku musimy stwierdzić oczywisty, choć bardzo znaczący fakt: rozwój dzielnic turystycznych jest ściśle powiązany z oczekiwaniami backpackerów. A jakie są to oczekiwania? Wystarczy spojrzeć na rodzaj usług, które można otrzymać w tych miejscach. Podstawową są noclegi (od tych najtańszych: łóżko i szafka w hostelowych dormitoriach, przez prosty pokój w guest housach, po zwykłe hotele, coraz częściej sieciowe). Ważne jest również jedzenie (zarówno lokalne, jak i zachodnie, wschodnio-azjatyckie, wegańskie czy coraz modniejsze locavore – wytwarzane z ściśle lokalnych produktów).

Tymczasem, nie tylko spaniem i jedzeniem człowiek żyje. Szybko obok hoteli i restauracji powstały pralnie, kafejki internetowe (które obecnie zanikają, bo wszędzie jest darmowe wi-fi), dyskoteki, bary, księgarnie wielojęzyczne, oddziały lokalnych organizacji pozarządowych (zazwyczaj pomagających zwierzętom lub dzieciom – bo to na ich sytuacje w pierwszej kolejności zwracają uwagę turyści), sklepy z pamiątkami, spa z masażami czy pośrednictwa w usługach konsularnych pozwalających wyrobić lub przedłużyć wizę. Typy usług zmieniają się oczywiście w zależności od charakteru i specjalizacji dzielnicy turystycznej. Trochę inaczej wygląda to w nastawionym na zdrowe życie i poszukiwanie doznań spirytualnych balijskim Ubud, niż w kolebce niekończącej się imprezy: balijskiej Kucie. Inaczej w narkotykowym zagłębiu jakim jest Vang Vieng w Laosie lub San Pedro w Gwatemali, a inaczej w sexturystycznej dzielnicy Patong w tajskim Phuket. Powstają też dzielnice wokół atrakcji sportowych czy wielkich rozpoznawalnych atrakcji turystycznych wpisanych na listę UNESCO.

Nie wymieniłem jednak tutaj wszystkich usługi. Tym, co sprawiło, że dzielnice turystyczne stały się tak ważnym miejscem na podróżniczych mapach, było powstanie obok hoteli i restauracji małych agencji turystycznych. To one ukształtowały cały model turystyki oparty na dzielnicach turystycznych. Agencje turystyczne zaczęły oferować bowiem turystom zorganizowane jedno lub kilkudniowe wycieczki do okolicznych atrakcji turystycznych. Dzięki temu turyści mieszkający w wygodnych z ich punktu widzenia – albowiem wyposażonych we wszystkie potrzebne im usługi – dzielnicach turystycznych, zaczęli traktować swoje miejsce zamieszkania jako bazy wypadowe.

W ten oto sposób, dzielnice turystyczne, stając się lokalnymi centrami podróżniczymi, pełnią zarazem funkcję turystycznych punktów przesiadkowych. Gdy turyści zobaczą już wszystko, co chcieli w jednej części kraju, po prostu wyjeżdżają do następnej – oddalonej o kilkaset kilometrów – dzielnicy turystycznej. Dzięki tak zaprojektowanemu modelowi podróży, to, co dotychczas było niezorganizowaną wyprawą, przemieniło się w wyprawę posiłkującą się specjalnie dla turystów zorganizowanymi usługami. Nic dziwnego, że rychło backpackerzy zaczęli upodabniać się do turystów korzystających ze zorganizowanych wczasów, choć nadal krzywo patrzą, gdy ktoś nazwie ich turystami.

5.
Aby lepiej zrozumieć zjawisko dzielnic turystycznych, warto sięgnąć do spostrzeżeń teoretyków turystyki. To, co tutaj opisuję, doskonale wpisuje się w koncepcje Stanisława LiszewskiegoArtykuł Liszewski S., 1995, Przestrzeń turystyczna, „Turyzm”, t. 5, z. 2, s. 87–103 , który wyodrębnił pięć typów przestrzeni turystycznej. Dokonał on tego według stopnia przekształcenia przestrzeni geograficznej i społecznej przez działalność turystyczną. Są to po kolei: „eksploracja” (proces głównie historyczny, czyli odkrywanie danych terenów przez podróżników i turystów), „penetracja” (krajoznawstwo oraz niedługi wypoczynek w danej przestrzeni turystycznej), „asymilacja” (poznanie i nawiązanie bliższych relacji z mieszkańcami danej przestrzeni), „kolonizacja” (zajmowanie przestrzeni i zmienianie jej pierwotnego użytkowania w celach implementacji turystyki) oraz „urbanizacja” (takie zagospodarowywanie przestrzeni turystycznej, że nabiera ona cech obszarów miejskich – powstaje turystyczna tkanka miejska).

W ostatnich latach pewnej modyfikacji typów przestrzeni turystycznej Stanisława Liszewskiego dokonał Andrzej Kowalczyk. Zaproponował on, aby przestrzeń urbanizacji turystycznej (tę ostatnią), zastąpić przestrzenią dominacji turystycznej, co pozwoliło tej teorii stać się bardziej uniwersalną. Zmiana ta doskonale wpisuje się w rozważania dotyczące fenomenu dzielnic turystycznych – albowiem są one klasyczną przestrzenią dominacji turystycznej, choć pewne ich symptomy w początkowej fazie ich rozwoju pojawiały się zapewne już w przestrzeni kolonizacji.

6.
Postarajmy się zatem zastanowić, jak przebiega owa dominacja, a w konsekwencji, jaki ma ona wpływ na życie sąsiadów takich dzielnic.

Najważniejszym elementem odróżniającym dzielnice turystyczne od resortów hotelowych (jakie na przykład rozwinęły się w krajach Globalnego Południa sąsiadujących z Europą – Egipt, Tunezja, Turcja – nastawionych na masową turystykę zorganizowaną od A do Z) jest niemiłosierny chaos. Początkowy rozwój dzielnic turystycznych był bowiem procesem całkowicie niezaplanowanym. Mieszkańcy spontanicznie, w reakcji na coraz liczniej przybywających turystów, zaczęli zamieniać swoje domy w hotele, otwierać restauracje i oferować inne usługi zgodne z oczekiwaniami przybyszy. W konsekwencji – wraz z pojawieniem się informacji na temat tych hoteli i restauracji w przewodnikach – zaczęło to napędzać ruch turystyczny. Kula śnieżna rozpoczęła swój bieg.

Z jednej strony, taki oddolny rozwój pozwalał mieszkańcom na większą demokratyzację w uczestnictwie z zysków (w porównaniu z centralnie zarządzanymi inwestycjami w resorty). Bardzo łatwo było bowiem rozpocząć w tej fazie nawet najmniejszy i nie wymagający wcześniejszych nakładów finansowych biznes. Wystarczyło, że szewc posiadał stolik, trzy metry kwadratowe na chodniku i tabliczkę po angielsku, informującą, że naprawia buty i już miał wielu nowych klientów (którzy z racji podróży musieli co pewien czas naprawiać obuwie).
Z drugiej strony, bardzo szybki i niezaplanowany przyrost turystów wiązał się z równie szybkim i nieplanowym rozrostem dzielnic, które zazwyczaj nie były infrastrukturalnie (w porównaniu do resortów) przygotowane na większy pobór wody oraz prądu, zwiększony ruch uliczny, większą produkcje ścieków czy gospodarkę śmieciami. W efekcie braki infrastrukturalne skutkowały wieloma problemami dotykającymi świata mieszkańców, a miejsca te w zatrważającym tempie zaczęły zamieniać się w tykające bomby ekologiczne (z czego nastawieni często pro-ekologicznie backapckerzy nie zdają sobie do dziś sprawy). Dobrym tego przykładem jest Jogjakarta, w której podstawowym obecnie problemem są obniżające się w skutek rozbudowy bazy hotelowej wody gruntowe.

Kto z tego powodu najbardziej cierpi? Zwykli mieszkańcy. To sąsiedzi hoteli muszą ponosić koszty pogłębiania studni czy zakładania dodatkowym filtrów oczyszczających coraz bardziej zanieczyszczoną wodę.

7.
Początkowo, wraz z napływem turystów, podnosił się zazwyczaj standard życia mieszkańców. Wiązało się to z dodatkowymi – często niemałymi – wpływami finansowymi do rodzinnych budżetów. W dzielnicach turystycznych mogli oni otwierać własne biznesy oraz korzystać ze zwiększenia ilości miejsc pracy na rynku. W efekcie pozwalało to mieszkańcom na przykład lepiej wykształcić swoje dzieci lub poczynić inwestycje w swój nowo otwarty biznes. Jednakże im bardziej rozwinięta jest dzielnica turystyczna, tym więcej przestrzeni zarezerwowanej jest dla odmiennego – od mieszkańców – stylu życia turystów. Dzielnice bardzo szybko zaczynały tętnić nocnym życiem, pojawiają się ludzie pijani i głośni, naćpani i spragnieni zabawy. Posiadając zyski ekonomiczne, mieszkańców dotykały straty kulturowe.

Rytm życia turystów jest zupełnie inny niż rytm życia mieszkańców. Powoduje to konflikty, w których mieszkańcy są zazwyczaj na z góry gorszej pozycji. Dlaczego? Wraz z profesjonalizacją usług turystycznych, wczorajsi goście zamienili się w dzisiejszych klientów. Kapitalizacja relacji pomiędzy mieszkańcami i turystami siłą rzeczy wpływa na to, że mieszkańcy nie mogą zbyt otwarcie przeciwstawiać się turystom. Oznaczałoby to bowiem straty ekonomiczne. W ten sposób stają się oni zakładnikami sytuacji, obywatelami drugiej kategorii, w skutek czego po jakimś czasie wyprowadzają się, opuszczając swoje rdzenne miejsce życia. A za nimi znikają urzędy, usługi skierowane do mieszkańców czy szkoły. Dotychczasowa dzielnica przestaje być zakorzeniona w żywej tkance społecznej miasta lub miejscowości, a zaczyna być skolonizowana przez rzekę przybywających i wyjeżdżających turystów (w dodatku proces ten ma często charakter sezonowy – po sezonie turystycznym, dzielnica taka zamiera).

8.
Wraz z turystami i ich stylem wypoczynku szybko pojawiać się zaczynają wpływy kulturowe na lokalną młodzież (i nie tylko), która niejednokrotnie zazdrości turystom ich statusu i gdzieś tam w głębi marzy, by też tak móc, też takim być. Tania Nunez Artykuł Nunez, T., 1989, Touristic studies in anthropological perspective (w) Hosts and guests: The anthropology of tourism. 2nd Ed. V. Smith, ed. Pp. 265-274, University of Pennsylvania Press, Philadelphia, amerykańską antropolożka, badająca proces akulturacji i dyfuzji kultury oraz tożsamości, stwierdziła, że w przypadku turystyki mamy do czynienia z asymetrycznością akulturacji. Turyści zapożyczają mniej elementów niż gospodarze. Turystyka mocniej zmienia świat gospodarzy, niż turystów.

W przypadku dzielnic turystycznych najbardziej widocznym aspektem akulturacji jest akulturacja językowa. Lokalna przestrzeń zostaje symbolicznie zawłaszczona przez język angielski (co widać w restauracyjnych menu, na szyldach, reklamach czy słychać na ulicy).

Rzadko się o tym mówi, ale trzecim najbardziej rozpowszechnionym na świecie – obok resortów i dzielnic imigranckich - sposobem zawłaszczania kulturowego przestrzeni (i tym samym niejako wywłaszczania rodowitych mieszkańców) są właśnie dzielnie turystyczne. A ponieważ – jak już w tym eseju zostało powiedziane – zmienia się charakter relacji pomiędzy mieszkańcami i turystami, przestrzeń ta staje się przestrzenią permanentnego braku asymilacji. Pomiędzy trzema grupami: rodowitymi mieszkańcami, przyjezdni pracownicami sektora turystycznego i turystami powstaje coś, co moglibyśmy nazwać „kulturą dzielnic turystycznych” – ze swoją specyficzną atmosferą, small talkami, rytmem, innymi godzinami pracy czy tymczasowością relacji.

9.
Następnym etapem rozwoju jest pojawienie się tak zwanych „ekspatów”, czyli migrantów zarobkowych. Zazwyczaj tym słowem nazywa się migrantów zarobkowych wyłącznie z krajów zachodnich – co wzbudza zrozumiałe kontrowersje – postanawiających osiedlić się w danym miejscu i rozpocząć swój własny biznes turystyczny. To oni stanowią największe zagrożenie dla lokalnego drobnego przemysłu turystycznego.

Jak już zdążyliśmy się przekonać, jednym z najważniejszych słów w turystce jest słowo „oczekiwanie”. Cała turystyka – działająca na zasadach rynkowych – uzależniona jest bowiem od oczekiwań klientów, czyli turystów. A ekspaci pochodzący z miejsc, z których przyjeżdżają turyści, a nierzadko będący wcześniej doświadczonymi turystami, o wiele lepiej od mieszkańców odczytują pragnienia i oczekiwania przybywających. A do tego posiadają oni często na starcie również większy kapitał obrotowy. Tym samym są w stanie o wiele lepiej zaplanować swój model biznesowy otwieranego miejsca (którego w przypadku turystyki znaczącymi elementami są design, sposób podania informacji, umiejętność prowadzenia dobrego marketingu stacjonarnego i internetowego, wytworzenie specyficznej „podróżniczej” atmosfery miejsca czy zadbanie w szczegółach o charakterystykę usług).

W efekcie, to hotele i restauracje zaprojektowane i prowadzone przez byłych turystów często o wiele lepiej prosperują, niż te zaprojektowane i prowadzone przez lokalnych przedsiębiorców. To w prowadzonych przez ekspatów miejscach koncentruje się znacząca część ruchu turystycznego i to oni, osiągając większe zyski, stają się liczącymi się beneficjentami finansowego tortu turystycznego. Świadczy o tym chociażby moje doświadczenie z początku tego eseju – w restauracjach prowadzonych przez Indonezyjczyków nie da się praktycznie znaleźć dobrej kanapki z łososiem.

10.
Obecnie jesteśmy w fazie zaawansowanego globalizmu. Dotyka to również współczesne dzielnice turystyczne, które po czterdziestu latach rozwoju pod kątem oczekiwań backapckerów, stały się areną wielkich przemian. To, co kiedyś było w wielkim stopniu niezaplanowane, coraz częściej podlega unifikacji (ze względu na pewną jednorodność oczekiwań turystów). Do lokalnych mieszkańców (coraz lepiej rozeznających się w prowadzeniu biznesów turystycznych) i ekspatów coraz częściej dochodzą nowe podmioty biznesowe – wielkie międzynarodowe sieci, które zwietrzyły w dzielnicach turystycznych dochodową przestrzeń ekspansji.

Doskonałym tego przykładem są archetypiczne dzielnice 3K, w których powstają już centra handlowe skupiające ruch turystyczny, swoje lokale otwierają wielkie sieci fast foodów (np.: McDonalad), barów (Hard Rock Cafe) czy kawiarni (Starbucks). Globalne sieci hoteli wykupują ostatnie wolne skrawki ziemi, by postawić tam nowoczesne budynki. Cena ziemi stale rośnie, sprawiając, że mieszkańców przestaje być stać na inwestycje. Przestrzeń symboliczna z kolei zawłaszczana jest przez reklamy wielkich koncernów (globalne marki alkoholi, portale rezerwacji turystycznej czy marki odzieżowe). Lokalne dzielnice turystyczne globalizują się i unifikują, niczym parki rozrywki, lotniska czy galerie handlowe.

11.
Dzielnice turystyczne rozrastają się z roku na rok – największe z nich mają po kilka kilometrów kwadratowych – ich centra są coraz lepiej zaplanowane i pod coraz większą kontrolą. Inaczej jednakże jest na ich peryferiach, które nadal rozbudowują się w sposób wybiórczy i chaotyczny, i w konsekwencji to tam przenosi się ruch tych mniej zamożnych turystów. Szybko wytwarza się podział na część bogatszą, i biedniejszą.

Jednakowoż samo uporządkowanie przestrzeni nie wpływa automatycznie na porządek panujący w tych miejscach. W odróżnieniu od dobrze zabezpieczonych i strzeżonych resortów, w wielu dzielnicach turystycznych na stałe zagościł element kryminalny (oszuści, złodzieje, mafia, nielegalna prostytucja - bywa że dziecięca). Pojawiają się również żebracy i wyzysk sezonowych pracowników. Dużo trudniej jest też rozpocząć w nich dziś swój własny mały biznes. Tort został już dawno podzielony pomiędzy dużą liczbę silnych graczy i jest w systematyczny sposób konsumowany.

To wszystko spowodowało zmianę wizerunku dzielnic turystycznych. Kiedyś mówiło się o nich, jak o oazach, dziś coraz częściej porównuje się je do piekła. Turyści coraz częściej narzekają na ich skomercjalizowanie i zatłoczenie. Niemniej utrwalony już model współczesnego backapckingu (czyli traktowanie dzielnic turystycznych jako miejsc wypadowych), niejako uzależnił od nich współczesnych turystów na-wpół-zorganizowanych, jakimi stali się backpackerzy.

12.
Coraz trudniej również poruszać się po nich odpowiedzialnym turystom, którzy chcieliby poprzez wybór miejsca wydania pieniędzy mieć wpływ na lokalną gospodarkę czy nawiązać trochę głębsze relacje (nie oparte na zasadach rynkowych) z mieszkańcami. Na naszych oczach dzielnice turystyczne zamieniają się w skolonizowane przestrzenie konsumpcji turystycznej. Coraz bardziej upodabniają się do wielkich resortów turystycznych, których do tej pory były niejako przeciwieństwem. Stają się wymownym symbolem przemian w backpackingu oraz tego dokąd zmierza współczesna turystyka.

Niemniej chciałbym podkreślić, że uwagi poświęcone dzielnicom turystycznym w tym eseju są oczywiście wielką generalizacją. Dotyczą one bardziej modelów, niż konkretnych dzielnic, bardziej opisów ciągle ewoluującego procesu, którego jesteśmy świadkami, niż wyzwań stojącymi przed poszczególnymi przedsiębiorcami czy turystami w tych czy innych miejscach. Nie ma jednego modelu rozwoju tak złożonego organizmu, jakim jest dzielnica turystyczna. Dobrym tego przykładem jest Prawirotaman w Jogjakarcie, w której większość hoteli należy do jednej rodziny (trzech braci). Z kolei cztery kilometry od Prawirotaman jest druga dzielnica turystyczna w Jogjakarcie – Sosrowijajan – która wciąż jest o wiele bardziej chaotycznie zarządzania, bowiem kapitał jest o wiele bardziej rozproszony. Co ciekawe, większość procesów kulturowych i społecznych przebiega podobnie i w jednej i w drugiej. I są to procesy, które trudno już dzisiaj zatrzymać.
Warto przeczytać

Nunez, T., 1989, Touristic studies in anthropological perspective (w) Hosts and guests: The anthropology of tourism. 2nd Ed. V. Smith, ed. Pp. 265-274, University of Pennsylvania Press, Philadelphia.

Schiller, H., 1976, Communication and Cultural Domination, M.E. Sharpe, New York.

Nash, D., 1989, Tourism as a form of imperialism. In Hosts and guests: The anthropology of tourism. 2nd Ed. V. Smith, ed. Pp. 37-52. University of Pennsylvania Press, Philadelphia.

Appadurai, A., 1996, Modernity at Large. Cultural Dimensions of Globalization, University of Minnesota Press, London.

komentarze:




Nikt jeszcze tego nie skomentował, bądź pierwszy!

Kik
Orientalista, kulturoznawca, geograf.