Żargon polskich podróżników, czyli czym się różni trip od ekspedycji
dagmara tarkaŻargon polskich podróżników jest kreatywny, adaptuje w ciekawy sposób polskie słowa i wydobywa z nich podróżniczą esencję. To także dialekt pełen angielskich zwrotów, często niezrozumiałych dla osób postronnych. Co jeszcze w nim się skrywa?
Żargon to język specjalny, język pewnej grupy ludzi, jakiegoś środowiska lub związany z pewnymi zawodami bądź zainteresowaniami. Warunkiem koniecznym do jego istnienia jest odrębny zasób słownictwa oraz wymowy. Charakteryzują go także częste zapożyczenia z języków obcych oraz zniekształcenia form wyrazów. Różni się od tak zwanego języka ogólnego, przede wszystkim pod względem leksykalnym. Niekiedy pełni funkcję języka tajnego, bywa nie do końca niezrozumiały dla osób postronnych, choć zdarza się, że taka grupa operująca wspólnym slangiem może być bardzo duża. Zastanówmy się zatem, jakim żargonem zdarza się operować polskim podróżnikom i turystom.
Na samym początku warto zastanowić się nad samym słowem „podróżnik” – w obiegowej opinii uważa się za niego osobę, która charakteryzuje się bezinteresowną ciekawością świata oraz chęcią znalezienia się tam, gdzie wydaje się to być niemożliwe. Jest spontaniczna, otwarta na wyzwania, posiada doświadczenie i wiedzę na temat podróżowania. Wystrzega się jak ogień wody dwutygodniowych wakacji w Egipcie w czterogwiazdkowym hotelu all-inclusive. Dla niego to zbyt łatwe, przyziemne, aż w końcu i nudne. Wytrawny podróżnik zwiedza, kosztuje i doświadcza, a przy tym docenia i tworzy swoją własną podróż do szczęścia. Nie jest turystą, nie jest rzemieślnikiem, nie eksploruje, jest autentycznym zbiorem swych pragnień. Co jeszcze kryje się za tym słowem? Anna Horolets
2.
Język, jakim porozumiewają się polscy podróżnicy, jest niewątpliwie ważnym elementem, który charakteryzuje ich grupę. Żargon ten zdaje się być uformowany poprzez wiele polskich, często przekształconych słów, oraz neologizmów. Bogaty jest w oryginalne porównania, kalki językowe, obfituje w słownictwo oraz zwroty zaczerpnięte z języka angielskiego. Slang podróżników należy więc ująć jako zbiór zwrotów polsko- i anglojęzycznych.
Zabieg ten staje się podobny do procesu znanego w języku angielskim jako pidginisation. Charakterystyczny jest on przede wszystkim dla terytoriów zdobytych przez kolonizatorów, gdzie język urzędowy, przykładowo angielski, miesza się z rdzennym językiem mieszkańców i tworzy się nowy system komunikacyjny. W żargonie podróżniczym następuje analogiczny mechanizm.
Żargon podróżniczy łączy się również z samym dyskursem kolonialnym poprzez częste powielanie w nim stereotypowego wartościowania świata opartego na ideologiach kolonialnych, a czasem wręcz całego zasobu słów i skojarzeń wywodzących się z czasów wielkich odkryć geograficznych i dominacji Europy nad resztą świata. Posiada tym samym wielki wpływ na myślenie turystów o krajach globalnego Południa i swojej – turysty bądź podróżnika – roli w nich.
3.
Zauważmy - podróżnik nie udaje się na „wycieczkę”, on raczej planuje „eskapadę”, „ekspedycję”, „wyprawę”, czy też „podbój”. Choć używa również takich słów jak: „odyseja”, „podróż”, „objazdówka”, „gajd”, „wypad” czy „trip”. Ostatnie słowo, osobom znającym język angielski, może kojarzyć się z jednodniowym wyjazdem, jednak dla współczesnego podróżnika „trip” nie ma ram czasowych – może być więc „trip do Wietnamu” jak i „trip po Krakowie”.
Przy tej okazji, warto przybliżyć świetny przykład, który na podstawie języka pozwala się odróżnić „turystom” od „podróżników”. Jeden z Polaków mieszkający w Islandii opisuje na swoim blogu, iż wielu turystów myśli, że miejsce to jest gdzieś koło bieguna północnego i przyjeżdżają oni tu na swoje wymagające „wyprawy”. Kiedy on - w t-shircie i trampkach - idzie po bułki do piekarni, to często spotyka tam tłum z całego świata, w spodniach z cordurowymi łatami, butach górskich, goreteksach (wodoodpornych tkaninach przepuszczających powietrze i parę wodną) i stuptutach (ochraniaczach na nogi chroniących przed wilgocią). A potem zwykle można znaleźć w sieci „opis z wypraw na wyspę ognia i lodu”, co mieszkańców rozbawia do łez. Bowiem język, jakim się posługujemy, determinuje często nasze myślenie, a w konsekwencji i działanie.
Polka mieszkająca w Londynie, relacjonuje z kolei na swoim blogu, iż całkiem nieźle prezentują się „wyprawowcy” w Richmond Park’u. Okazuje się, iż nie trzeba wcale jechać na Islandię, żeby zaistniała konieczność założenia goreteksów najwyższej jakości i sprzętu trekkingowego. Podróżnicy nazywają takie zjawisko zwykle „weekendową eksploracją”. Zabawna staje się sytuacja, gdy rozpoczynając rozmowę z owym turystą, zwykle dziwi się on, iż ktokolwiek wie, że jest obcokrajowcem. Przyjrzyjmy się jednak językowi podróżników w kontekście ich podróżniczych zachowań.
4.
Jak podróżnik znajduje sposób, by dostać się do wybranego miejsca? Na początku musi zdecydować się na środek transportu i „obczaić wszystkie połączenia” lub „znaleźć fajne promo.” Jeżeli decyduje się na przemierzanie terenów autostopem, to mówi, iż jedzie „jachtostopem” lub że „stopuje na wylotówce”, a przy tym zdarza się, iż „kima na dziko” lub niekiedy „daje z buta”, „asfaltuje”. Jeżeli ma dużą torbę, nazywany jest „kangurem”. Istnieje też taki typ podróżnika, który podróżuje z plecakiem i określa samego siebie jako „backpaker/plecakowicz”. Należy on do subkultury turystycznej, która zaczęła określać cały styl życia w podróży, tak zwanym „szlakiem Lonely Planet” (największego na świecie wydawnictwa przewodników turystycznych). Dzięki temu, że sam nosi swój plecak, wierzy w to, że jest samodzielny i niezależny. Ważne jest by zaznaczyć tu, iż dla „backpakera” miano „podróżnika” często bywa onieśmielające i nie jest do niego przyzwyczajony.
5.
Jadąc w świat, można także poruszać się swoim własnym środkiem transportu – samochodem lub mieć „vozik”, czyli przyczepkę. Istnieje też podróżnik, który przemierza glob na rowerze. Nazywany jest on „sakwiarzem” i podczas „kręcenia”, używa zabawnego lecz bywa, że całkowicie uzasadnionego określenia „wmordewind”, które oznacza, iż pogoda jest wietrzna.
Jeśli podróżnik zaś decyduje się na lot samolotem, to zdarza się, że opisuje on trasę przy pomocy trzyliterowych kodów IATA. Są to międzynarodowe szyfry, które służą do oznaczania portów lotniczych na całym świecie. Przykładowe kody to: WAW – lotnisko Chopina w Warszawie, LHR – port lotniczy Heatrow w Londynie, HKT – międzynarodowe lotnisko na Phuket w Tajlandii, czy JFK – międzynarodowe lotnisko John’a F. Kennedy’ego w Nowym Jorku. Coraz częściej obserwuje się zjawisko, w którym porty lotnicze mają swoje potoczne nazwy: Dulles – międzynarodowy port lotniczy w Waszyngtonie czy O’Hare – międzynarodowe lotnisko w Chicago. Tak więc podróżnik mówi, iż leci z WAW do LHR, gdy przemierza trasę Warszawa - Londyn. Zdarza się jednak, iż niektórzy chcąc ślepo podążać za językową modą, nachalnie używają owych kodów, np. „Jechałem samochodem z KTW do WAW”.
6.
Powracając jednak do portów lotniczych, od których często rozpoczyna się wyprawa, podróżnik operuje często ogromem charakterystycznych zwrotów, których większość zapożyczona jest z języka angielskiego. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, iż w naszym rodzimym języku często nie funkcjonują odpowiedniki owych zwrotów lub są one uważane za nieadekwatne (to znaczy, że się jeszcze nie przyjęły). Zapożyczenia uważa się również za kod zrozumiały dla wszystkich, bez którego ciężko się porozumieć poza granicami kraju. Zatem dla lotniskowego etapu podróży charakterystyczne są słowa: „destination” (cel podróży), „gate” (bramka), „security” (kontrola bezpieczeństwa), „boarding” (procedura wejścia do samolotu), „boarding pass” (karta pokładowa otrzymywana podczas odprawy), „check-in” (odprawa), „tag” na bagaż (przywieszka bagażowa z adresem lub potwierdzenie nadania bagażu – identyfikator bagażu) oraz karta „frequent flyer” (karta przeznaczona dla często podróżujących pasażerów linii lotnicznych, umożliwia ona zbieranie mili, a następnie wymianę ich na darmowe loty).
W istniejących w polskim Internecie opisach podróży możemy też znaleźć inne zwroty i skróty. Bilet/podróż w jedną stronę zaś to zwykle „OW” (one-way), natomiast w dwie strony „RT” (round trip), tu też warto dodać, iż „RTW” (round trip world) to podróż dookoła świata, zaś „atlantyk” to przelot do Stanów Zjednoczonych. Najlepiej jest znaleźć linię „LCC” (low cost carries) lub „low costową” (spolszczona wersja tego wyrazu) i natychmiast ją „zarezerwować” lub po prostu „zabukować”. „Neon” – to osoba, która kieruje na płycie lotniska samolotem, „jedynka” to szefowa pokładu, „stewka” – stewerdessa, a „pax” - pasażer, i dalej: „fanty” - zestawy podróżne oferowane najczęściej na nocnych trasach przez linie oraz „micha” – posiłek w samolocie. Istnieje także określenie „lecieć na metalu”, czyli bilet jest wydany przez LOT, ale leci się fizycznie samolotem Lufthansy, więc na jej metalu.
7.
Kolejnym etapem podróży jest nocleg. Trzeba „wyczaić” dobry „hostel” lub „spalnię”, przy tym to nazwy ogólne, wskazujące na to, gdzie się śpi, bez względu czy to faktycznie hostel czy też hotel.
Co raz więcej osób korzysta z „couch surfingu”, czyli nocowania w domach u osób mieszkających w danym państwie czy mieście. Pojawiają się takie zwroty jak: „mój couch”, „host z couchsurfingu” czy też „hostować kogoś” (czyli dawać nocleg). „Guesthouse” to dom rodzinny, w którym są przygotowane pokoje i kuchnia dla podróżujących, „homestay” zaś to również dom rodzinny, dla kilku gości, ale bez wydzielonego odrębnego miejsca, spotykany zwłaszcza w mniej turystycznych krajach. Podróżnik może mieć także „jedynkę”, „dwójkę” lub „trójkę”, co jest adekwatne do opisu pokoi. Jeżeli ma mniej pieniędzy to wybiera spanie w „dormie” - pokoju wielołóżkowym. Walutą najczęściej w Europie jest „jurek”, czyli euro lub „wariaty”, które są lokalnym pieniądzem, a czasem „syfiacze” – szczególnie jeżeli w oczach osób podróżujących nie reprezentują znacznej wartości.
8.
Co spotyka podróżnika w odwiedzanym miejscu? „Lokalsi”/„localsi”, „tubylcy” czyli mieszkańcy całego kraju, a nie tylko danego „miasta”/„regionu”, stąd rzadziej używane jest słowo „miejscowi”. Podróżnik może także natknąć się na „cebulaka” – to dość pogardliwe określenie na polskiego turystę w skarpetach i sandałach. Są też tacy turyści, którzy nie zachowują się adekwatnie do norm w innym kraju, bywają niekulturalni i głośni, wtedy określa się ich mianem „stereotypowych turystów z Niemiec, Włoch czy Francji”. W zależności od tego, z którego z tych krajów się wywodzą, łączy się to ze zbiorem stereotypów zawartych w naszych wyobrażeniach dotyczących danych mieszkańców.
Co zatem zwykle robi podróżnik? Wyjeżdża „dzikim świtem” ze swojego hostelu. W miastach często jest „city break” (przerwa), na którym dużo „must see” (czyli zwiedzanie) i wtedy zwykle czuje się jak „chodzący portfel”, czasami robi „rental” (wypożycza samochód lub skuter), by znaleźć „prawdziwe miejsca”, szczególnie te nieturystyczne. A jak nie „rental”, to lubi się „szwędać”, „włóczyć”, „łazikować”, „mieć drive”, „nagniatać” i coś „luknąć”. Często zdarza się, iż jest „zafiksowany na coś”. W Azji doświadcza „przebudzenia”, „przepagodzenia”, w Gruzji porusza się po drogach „żiguli prajedziot”, które są według niego wątpliwej jakości, a przedmieścia to wyraz zapożyczony z nauk przestrzennych, czyli „suburbia”. Pragnie znaleźć „prawdziwe miejsca”, lubi „knajpę z lokalsami” i chce mieć „bagaż” – doświadczeń, pamiątek, fotografii, wspomnień.
Po powrocie, zwykle mówi, iż „zrobił” lub „zaliczył” jakieś miejsce, co jest swoistą kalką językową: „I did Venice” lub „Zrobiłem gruzińską drogę wojenną”. Mówi także, iż był „gościem w…”, „zabawił w…” i „zajrzał do…”. Warto jednak zwrócić uwagę, że coraz częściej określenie „zaliczyć” uważane jest za umniejszające znacznie wartości odbytej podróży i może okazywać (pewnie nieświadome i często niezamierzone) lekceważenie dla odwiedzonych miejsc (jak zresztą duża część żargonu podróżniczego)
9.
Zwracając uwagę na podróżniczy żargon, należy poświęcić uwagę także słownictwu używanemu w turystycznych reklamach, przewodnikach, broszurach informacyjnych i folderach hotelowych. Zwykle spotykamy w nich wiele powtarzających się zwrotów, urozmaicanych przez pozytywne asocjacje. Bogate są one w kwieciste metafory, które idealizują świat podróżniczy. Wytrawnego podróżnika zwykle owe słownictwo razi, a czasem nawet zniechęca. Masowo występuje więc słowo „destynacja”. Natomiast opisywane turystyczne miasta są „pełne kontrastów i paradoksów”, a w każdym z nich „wschód spotyka się z zachodem”, „historia z nowoczesnością”, a „słońce świeci 300 dni w roku”. Często w przewodnikach jest wskazanych wiele punktów, gdzie „każdy znajdzie coś dla siebie” i wyznaczone są „raje dla nurków/narciarzy/rowerzystów”. Wszelkie wyprawy są w „nieznane oblicze” zazwyczaj w „nieodkrytą Kambodżę”, „dziewiczą Afrykę” i „dziką Australię”. Reklamy turystyczne zachęcają poprzez porównania: „Szwajcaria Azji”, „perła Adriatyku”, „Wenecja Północy”, „Paryż Wschodu” oraz oczywiście nasze rodzime miejsce, np. białe szaleństwo w „zimowej stolicy Polski”. Porównania takie jasno określają, gdzie znajdują się centra, a gdzie peryferia.
W turystyce króluje też słowo „egzotyczny”. Dlaczego? Owe określenie wskazuje, iż destynacja, jest „inna”, „wyjątkowa”, „niecodzienna”, czyli ma wszystko to, czego turysta szuka w podróży. Turystyka bowiem opiera się na „inności”, a język turystyki ma tę inność podkreślać.
10.
Kto wyznacza trendy w podróżowaniu? Czy wytrawny podróżnik ma swoich guru? Na pewno ma, ale czy podąża za trendami, tylko on to wie. Nie ulega jednak wątpliwości, iż w żargonie podróżniczym na stałe zadomowiło się pojęcie „trawelebryta”. Postać ta, według medioznawców, to celebrytą, który wykorzystuje podróżowanie do kreowania swojego wizerunku, to niejako kolejny sposób, by zaistnieć.
Początkowo trawelebrytami byli znani telewizyjni podróżnicy: Martyna Wojciechowska, Beata Pawlikowska, czy Wojciech Cejrowski. Sądzi się, iż dziś jest ich coraz więcej, szczególnie jeśli masowo upubliczniają każdy swój turystycznych ruch na portalach społecznościowych. Pewnie wielu się z tym nie zgodzi, ale wydaje się, iż świat Internetu stawia przed podróżnikami pewne oczekiwania. Warto się zastanowić, czy to zjawisko, to dostosowywanie się do istniejących norm czy sposób by zwrócić na siebie uwagę i po prostu być? Czy też, by zostać trawelebrytą
Żargon polskich podróżników jest kreatywny, adaptuje w ciekawy sposób polskie słowa
i wydobywa z nich podróżniczą esencję. To także dialekt pełen angielskich zwrotów, często niezrozumiałych dla osób postronnych. Obecność obcego języka w owym żargonie jest spowodowana tym, iż polska mowa w pewnym stopniu uległa zastaniu, brakuje produkcji słów niezbędnych, krótkich, łatwych w użyciu, a jako że świat nie znosi próżni, w tym także język – w to miejsce wchodzą słowa angielskie. Wskazuje też na to, skąd docierają do nas trendy i mody podróżnicze. Choć warto też zwrócić uwagę, że będąc w krajach, w których używa się nieznanych nam języków, często niektóre zwroty się spolszcza.
11.
Podałam w tym eseju wiele przykładów. Podróżujący czytelnik pewnie z częścią z nich się spotkał, niektóre sam używał, jeszcze inne wydają mu się śmieszne lub niedorzeczne. Jak w przypadku większości slangów, to nie jest tak, że każdy jego użytkownik operuje pełnym socjodialektem. W zależności od miejsca podróży, klasy społecznej użytkownika, poziomu wykształcenia, czasu spędzonego w podróży, wieku, towarzystwa w drodze i pewnie wielu innych czynników, użytkownicy wybierają sobie konkretne zwroty, żonglują nimi, często się bawią.
Jak już tutaj zaznaczyłam, wyodrębnić jednak możemy kilka nurtów przewodnich: zapożyczenia z czasów wielkich wypraw i kolonialnych, słownictwo związane z komercjalizacją i reklamami, słownictwo silące silące się na dowcip (często oparty na przekręceniach leksykalnych lub translatorskich), zapożyczenia z języków dominujących (głównie angielskiego) lub lokalnych czy spolszczenia pełne. Zazwyczaj są to zwroty wokół konkretnych dziedzin (stroje) lub czynności turystycznych (przelot, nocleg).
12.
Operujemy pewnymi wyidealizowanymi kulturowymi modelami kognitywnymi. Ten naukowy termin określa względnie stabilne mentalne reprezentacje naszych przekonań o świecie. Język podróżniczy jest ważnym elementem zarówno w tworzeniu naszych przekonań o świecie jak i konstruowaniu własnych biografii. Jest on również istotnym elementem opisywania świata – ma bowiem wpływ na to, jak potem się będziemy w nim zachowywać. Jeżeli czujemy się „odkrywcami” w „dzikiej Afryce” to sami przed sobą zyskujemy ogromną podmiotowość. I zachowywać będziemy się w sposób „odkrywczy” podczas naszego safari. Jeżeli będąc w jednym z państw azjatyckich, płacimy „wariatami”, to z odpowiednią dozą szacunku (raczej nie wielką) będziemy odnosić się do lokalnego świata finansowego. Warto zatem mieć świadomość, że język implikuje myślenie i działanie.
Język turystyczny ma wpływ na to, jak podróżujemy i jak wygląda współczesna turystyka. Zwłaszcza w krajach odległych kulturowo globalnego Południa, gdzie z racji niedoboru znanych nam słów zdolnych opisać nieznane nam doświadczenia i rzeczy, musimy posiłkować się słowotwórstwem, slangiem, zapożyczeniem. Często wartościującym na niekorzyść odwiedzanych miejsc lub spotykanych ludzi.
komentarze: