5/52

Edward Said czyta Lonely Planet

Nasze turystyczne zapotrzebowanie na kulturę i tradycję stwarza niejednokrotnie niezmiernie wysokie wymagania ludziom, których odwiedzamy. To, czy zgodzimy się im zapłacić, uzależnione jest wyłącznie od tego, czy uznamy ich za wystarczająco malowniczych, autentycznych i wyjątkowych. Rzeczywistość zmienia się pod nasze oczekiwania. Tak powstaje świat według Lonely Planet.

1.

Można je znaleźć na niejednej podróżniczej półce. Na mojej jest ich z kilkanaście, stoją dumnie koło całej tęczy reportaży z Czarnego. Dla wielu podróżników Lonely Planet jest czymś więcej niż zwykłym przewodnikiem. Rozpoznawalne z daleka granatowe okładki, strony pokryte drobnymi notatkami, im brudniejsze od trudów podróży, tym większy wzbudzają szacunek. Po powrocie stanowią wartość sentymentalną – są najwspanialszą pamiątką, dowodem przebytej trasy, podróżniczym trofeum. Stop. Wszyscy wpadliśmy w sidła reklamy, omotał nas doskonale skrojony produkt. W czasach gdy turystyka stała się najpotężniejszą gałęzią światowego handlu, coraz częściej nasuwa się sceptyczne pytanie: Czy da się jeszcze podróżować poza tym systemem? Odpowiedź  na to pytanie - czyli niniejszy tekst - jest rozwinięciem mojego artykułu „Dzisiaj prawdziwych hipisów już nie ma” opublikowanego w Magazynie Świątecznym, Gazeta Wyborcza, 27-28.07.2013

Volkswagen Transporter, dekadenckie komuny, wszechobecne pacyfki i konopie indyjskie. Triumfalny pochód turystyki na komercyjny piedestał ściśle powiązany jest ze zmierzchem dość krótkiej, acz niezwykle barwnej epoki dzieci kwiatów. To we wczesnych latach 70. długowłosa młodzież, która jeszcze kilka lat wcześniej ostentacyjnie kontestowała całokształt rodzicielskiego świata, z jego instytucjami, kapitalistycznym konsumpcjonizmem, imperialnymi wojnami oraz wszelkimi zakazami i nakazami skrytymi w mieszczańskich konwenansach, zaczynała powoli wybudzać się z buntowniczego hippisowskiego snu. Jednakże nie wszyscy i nie wszędzie. Równolegle, wielu hippisów postanowiło opuścić na jakiś czas rodzinny Zachód, by odszukać rzeczywiste szczęście i bezgraniczną wolność na Wschodzie. Tak narodził się kolorowy exodus kontrkulturowej młodzieży, podążającej ku zmitologizowanemu przez nich Afganistanowi, Indiom czy Nepalowi. W ciągu kilkudziesięciu miesięcy ożywił się sławetny szlak hippisów, nastał karnawał włóczęgi. Trip, Pace and Love.

2.

W taką właśnie podróż wybrało się młode angielskie małżeństwo - Tonny Wheeler, były inżynier Chryslera oraz absolwent London Business School i Maureen, parę lat od niego młodsza żona, z niedokończonymi studiami humanistycznymi. Późną wiosną 1972 roku wyruszyli z Londynu, przemierzyli w poprzek całą Europę, Bliski Wschód, Indie oraz Azję Południowo-Wschodnią, by po sześciu miesiącach dotrzeć do Sydney. Wyprawa okazała się swoistym katharsis, poznali po drodze wielu podobnych im tułaczy, poczuli się prawdziwie wolni. Choć w kieszeni pozostało im jedynie 27 centów, a pod bujną czupryną głowa pełna wrażeń, wiedzieli, że dokonali czegoś wielkiego.

To był potężny impuls. Niekończące się pytania znajomych o tajniki podróży popchnęły Tonny’ego Wheelera do napisania swojego pierwszego przewodnika. W 1973 roku wydał on poradnik „Przez Azję za grosze” („Across Asia on the Cheap”). Na zaledwie 94. stronach opisał najciekawsze miejsca, wypróbowane trasy, przydatne ciekawostki. Efekt przerósł jego najśmielsze oczekiwania. W ciągu tygodnia z półek australijskich księgarń znikł cały wydrukowany nakład. A to był dopiero pierwszy krok ku powstaniu dzisiejszego podróżniczego imperium jakim jest Lonely Planet.

3.

Dziś Lonely Planet to największe i najbardziej rozpoznawalne wydawnictwo turystyczne na świecie. Niedawno marka ta została zakupiona od wielkiego koncernu rozrywkowego BBC Worldwide przez Brada Kelley`a, amerykańskiego miliardera, który dorobił się na przemyśle tytoniowym, a obecnie inwestuje w ziemie oraz cyfrowe technologie. W połowie 2013 roku, w wersji papierowej bądź elektronicznej, dostępnych jest do kupienia ponad trzysta różnych przewodników w dziewięciu wersjach językowych: angielskim, francuskim, niemieckim, włoskim, hiszpańskim, portugalskim/brazylijskim, rosyjskim, koreańskim i chińskim. Według danych ze stycznia 2010 roku wydano wtedy stu milionowy egzemplarz przewodnika. Obecnie można tylko szacować, że liczba ta zwiększyła się o jedną czwartą. 

Ponadto wydawnictwo Lonely Planet wydało prawie 150 książek turystycznych, poradników oraz reportaży, posiada kilka lokalnych edycji magazynu podróżniczego Lonely Planet Traveller, na przykład w Singapurze, Francji, Argentynie, Korei, Tajlandii czy Wielkiej Brytanii. W tej ostatniej nakład sięga 55 tys. egzemplarzy. Lonely Planet tworzy również telewizyjne programy podróżnicze na specjalne zamówienie różnych światowych sieci telewizyjnych oraz posiada portal internetowy, na którym poza zakupem przewodnika bądź jednego z jego rozdziałów, można podyskutować na forum dyskusyjnym, wykupić ubezpieczenie, zarezerwować samolot lub hotel. Wirtualne statystyki również pokazują gigantyczną skalę tego przedsięwzięcia. Tylko w 2012 roku stronę www.lonelyplanet.com odwiedziło 170 mln osób.

Statystyki robią wrażenie, jednakże obserwując rozwój wydawnictwa, nasunąć może się pewna sentymentalna refleksja. Czterdziestoletnia historia Lonely Planet jest szalenie wymowną ilustracją losów, ideowo buntującego się niegdyś, ruchu hipisowskiego. Dzisiejsza turystyka stała się zakładnikiem wielkich korporacji przemysłu rozrywkowego. Zainteresowanie zwiedzających jest w pełni kontrolowane, a atrakcja turystyczna stała się zwykłym towarem. Zgodnie z zasadami rynkowymi trzeba ją wypromować, ładnie zapakować i kompleksowo sprzedać. Jeżeli jej brak – trzeba ją stworzyć. Nasze wakacyjne marzenia w wielkim stopniu są kreowane przy biurkach copywriterów, którzy dzień w dzień pracują nad wyrobieniem w nas nawyku patrzenia w określony sposób, kojarzeniem pewnych widoków z tymi a nie innymi znaczeniami. Tak powstaje system. Wielomilionowe statystyki Lonely Planet pozbawiają wszelkich złudzeń – za marką granatowych przewodników kryje się jeden z najpotężniejszych narratorów turystycznej wyobraźni.

4.

W 1978 roku – pięć lat po ekspresowym wyprzedaniu pierwszego wydania przewodnika Lonely Planet po Azji – Edward Said, ojciec chrzestny myśli postkolonialnej, opublikował swoją najważniejszą książkę: Orientalizm. Książka Polskie wydanie: Said E., 2005, Orientalizm, przeł. M. Wyrwas-Wiśniewska, Poznań: Zysk i S-ka. Już pierwszego tygodnia po premierze zrobiło się o niej głośno. Krytycy jego dzieła skupili swoją uwagę na postmodernistycznej szkodliwości zawartych w książce tez, emocjonalnym (a więc według nich nienaukowym) języku autora, czy jego swoistej hipokryzji intelektualnej polegającej – według nich – na stereotypizacji i ujednoliceniu znaczenia semantycznego pojęcia Zachód, podczas gdy sam walczył ze stereotypizacją i ujednolicaniem przez zachodnich pisarzy pojęcia Wschód. 

W tym samym czasie zaczęła również rosnąć wielka rzesza obrońców Saida oraz kontynuatorów głównego motywu jego książki, wyrażającego się w zdaniu: To jak Wschód został zdobyty, każe nam przemyśleć, w jaki sposób Wschód został poznany. Szeroka dyskusja nad Orientalizmem sprawiła, że książka ta, z jednej strony stała się niezwykle ważnym głosem w procesie kształtowania arabskiej tożsamości postkolonialnej, z drugiej, trampoliną dla kształtu całości współczesnej myśli postkolonialnej. 

Tytułowy orientalizm jest niczym innym jak protekcjonalnym zachodnim sposobem tworzenia wiedzy o Wschodzie. Saidowi chodziło o obraz Orientu, który wyłania się z typowych zachodnich wyobrażeń i opisów. A najważniejszą cechą tegoż obrazu była niezliczona ilość generalizujących stereotypów – Orient jawił się w nich jako dziki, tajemniczy, niebezpieczny, wyuzdany, nieokrzesany, mistyczny i tak dalej.

5.

Stereotypy te, dzięki powszechnej akceptacji, uznawane zostawały przez odbiorców za definicje. W ten sposób stawały się prawdą, wiedzą oficjalną. Rychło wszyscy Arabowie stali się chytrzy, Chińczycy fałszywi a Mongołowie gościnni. Uzbrojony w taką wiedzę człowiek Zachodu mógł już spokojnie poczuć, że rozumie, wręcz ogarnia cały ten odległy świat, mógł nawet poczuć się kimś lepszym.

A jeżeli opisy urastały do rangi definicji, to siłą rzeczy zdarzało się, że opisywani ludzie traktowali je jako prawdę i zaczynali podporządkowywać się owym opisom i definicjom. Jan Kieniewicz w "Spotkaniach Wschodu" Książka Kieniewicz J. 2003, Wprowadzenie do cywilizacji Wschodu i Zachodu, Warszawa: Wydawnictwo Dialog. w następujący sposób podkreślił sprawczość europejskiego orientalizmu: "Przejęcie europejskiej wizji Orientu, akceptacja tej rzeczywistości przez społeczeństwa zdominowane, to jeden z największych fenomenów. Istotą orientalizmu, jest taka projekcja europejskich wyobrażeń, że w warunkach dominacji następowało urzeczywistnienie tej wizji. W ten sposób obserwacje i wnioski nauki znajdywały swe potwierdzenie."

Rzeczony Edward Said doszukiwał się orientalizacji w prozie, poezji i obrazach europejskich, od starożytności po modernizm. Jednakże my pójdźmy krok dalej. Gdybyśmy mieli dziś wskazać współczesną literaturę orientalizującą, to moim zdaniem w pierwszym odruchu należałoby pochylić się nad całością literatury skupionej wokół przemysłu turystycznego – książkami podróżniczymi, magazynami turystycznymi i blogami wakacyjnymi. Z zaszczytnym pierwszym miejscem przyznanym przewodnikom turystycznym. Dzisiaj to w obrazach tworzonych przed podróżników-amatorów drzemie najjaśniejsza iskra orientalizmu.

6.

By nie być gołosłownym. Sięgam po pierwszy z brzegu przewodnik z mojej półki, akurat trafiło na Etiopię i Erytreę. Po otwarciu, rzuca się w oczy ramka zatytułowana "Ludy Dolnej Doliny Omo". Pod tytułem dopisek "Opisano tutaj kilka najbardziej godnych uwagi ludów." A w ramce krótki generalizujący opis: „Południowe tereny Doliny Omo zamieszkuje około 8000 członków plemiona Bumi. Choć bywa, że od czasu do czasu dokonują też oni inwazji na pobliskie równiny, zwłaszcza gdy brakuje im paszy dla zwierząt lub wody. Bumi zajmują się pasterstwem i rolnictwem – nad rzeką Omo uprawiają sorgo, poławiają ryby i hodują bydło. Zdarza im się również polować bądź wykurzać pszczoły z pasiek, by zdobyć trochę miodu. Znani są jako wielcy podżegacze wojenni, regularnie toczący bitki z plemionami Karo, Hamer lub Surma”. Nieprawdaż, że zdumiewająco łatwo wyrobić sobie, na podstawie tych pięciu zdań, opinię o całym różnorodnym plemieniu, jego tradycjach, historii, kulturze?

A o tym jak wielkie zagrożenie dla lokalnej ludności i ich tożsamości kryje się za procesem stereotypizacji dziedzictwa narodowego pisali na przykład Michael Hall i Hazel Tucker Książka C. Michael Hall i Hazel Tucker: „Tourism and Postcolonialism. Contested discourses, identities and representations”. Routledge, New York 2004 r.  „Tożsamość narodowa jest zbudowana na tożsamości kulturowej państwa narodowego i wyraża się za pomocą symboli i dyskursów. Narody są bowiem nie tylko systemami politycznymi, ale także systemami kulturowej reprezentacji. Z kolei te symbole i dyskursy mogą przerodzić się w narodowe mity, które działają niczym symboliczne przewodniki lub mapy sensu i znaczeń dla całych społeczeństw.”  Wniosek wydaje się jednoznaczny: należy zachować wielką ostrożność w reklamowaniu atrakcji historycznych, kulturowych bądź religijnych. Zwłaszcza tych, w odniesieniu do których, narracja historyczna wywołać może serie podprogowych skojarzeń. Orientalizm polega bowiem nie tylko na opisaniu świata, ale również na tworzeniu, bądź pomocy w tworzeniu rzeczywistości – gdy pisze się  broszurę turystyczną, czasem rzeczywiście może być to swoisty proces definiowania ludu lub narodu bądź zewnętrznego wpływu na elementy ich własnej kultury.

Nasze turystyczne zapotrzebowanie na kulturę i tradycję stwarza niejednokrotnie niezmiernie wysokie wymagania ludziom, których odwiedzamy. To, czy zgodzimy się im zapłacić, uzależnione jest wyłącznie od tego, czy uznamy ich za wystarczająco malowniczych, autentycznych i wyjątkowych. Jeżeli to, co nam zaoferują, spełnieni nasze wyreżyserowane wcześniej oczekiwania, jesteśmy w stanie zapłacić za to bardzo dużo. Ziemia zmienia się pod nasze oczekiwania. Tak powstaje świat według Lonely Planet.

7.

Jak orientalizacja ma się do turystyki? Ponad dziesięć lat po Orientalizmie, językoznawczyni i socjolożka Mary Louise Pratt, opublikowała książkę Książka Pratt L.P,2011, Imperialne spojrzenie. Pisarstwo podróżnicze a transkulturacja, przeł. Ewa E. Nowakowska, Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagielońskiego w której skupiła się na orientalizujących formacjach ideologicznych w europejskiej literaturze podróżniczej czasów kolonialnych, a dokładnie na tym "w jaki sposób książki podróżnicze, pisane przez Europejczyków o nieeuropejskich częściach świata, kreowały pewien imperialny ład i porządek dla Europejczyków, którzy zostawali „u siebie w domu”, i jak ukazywały należne im miejsce w tym porządku". 

Jej badania wskazują na swoisty rewers orientalizmu – jego wpływ na tożsamość i samopoczucie Zachodu. Podążając tym tropem, zauważyła ona, że literatura podróżnicza, poprzez takie właśnie przedstawianie i prezentowanie Innych spełniała rolę tożsamościowotwórczą i samopoznawczą, albowiem "teksty etnograficzne są środkami, za pomocą których Europejczycy opisują dla własnego użytku swoich „Innych". 

Teza ta idzie w parze z wzorem formowania się tożsamości opartej na prostej relacji ja/on –  ja zależy od tego, jaki jest on. W tym przypadku, opisywany on, został ideologicznie wykreowany przez ja i na potrzeby ja. Tak więc, opis plemienia Bumi rodzi pytanie: Jak umiejscawiamy siebie w świecie, po przeczytaniu powyższego opisu, w stosunku do tegoż plemienia?

Opis ten jest charakterystyczny. Badając strategie stylistyczne imperialnych podróżników w ich opisach, Mary Louise Pratt zauważyła też, że "wyjściowym gestem etnograficznym jest ujednolicenie ludu, który ma zostać podporządkowany, czyli uprzedmiotowiony, polegające na zestawieniu zbiorowego pojęcia „oni” –  następnie dokonuje się dalszego wypreparowania, aż uzyska się ikoniczne „on” (przeciętny, dorosły okaz rodzaju męskiego). Wyabstrahowane on/oni staje się podmiotem czasowników w ponadczasowym czasie teraźniejszym. Charakteryzują one wszystko co „on” robi lub kim „on” jest, nie jako czynność lub stan osadzony w określonym czasie, lecz jako przykład uprzednio opisanego obyczaju lub cechy (podobnie jak dana roślina stanowi przykład swego rodzaju lub gatunku)." Tym samym, opisywany: On jest "konfiguracją sui generis, często zaledwie listą cech, umiejscowioną w innym porządku czasowym niż ten, do którego należy postrzegający i przemawiający podmiot." Pisząc o teraźniejszym czasie opisów podróżniczych, chodziło jej tak naprawdę o bezczasowe, etnograficzne, normatywne teraz.

8.

Standardowym zabiegiem stylistycznym w piśmiennictwie podróżniczym była odmowa przez opisującego-podróżującego uznania jednoczesności opisywanemu-podróżowanemu, co również wskazywało na skrajnie asymetryczny stosunek sił między nimi – swoistą przepaść i narracyjną relację dominacji. Zestawiłem powyższe rozważania o osiemnasto- i dziewiętnastowiecznej kolonialnej literaturze podróżniczej ze współczesnym fragmentem przewodnika turystycznego, aby pokazać niebywałą aktualność obserwacji Mary Louise Pratt.

Doskonale podsumowała to Anna Horolets w jednym z wywiadów: Wywiad Anna Horolets: „Wakacyjne zbawianie świata” (w) „Magazyn Świąteczny, Gazeta Wyborcza”, 2-3 lipca 2011 r.  "Turystyka jest formą orientalizmu – udziwniania odwiedzanych światów. Podkreślając ich inność, umacniamy się w poczuciu przewagi nad nimi. Jesteśmy w stanie definiować całe społeczeństwa poprzez ich poszczególne cechy, które wydają nam się najbardziej egzotyczne."

9.

A więc drogi turysto, załóżmy, że wybierasz się na wakacje do Laosu i z racji ograniczonego miejsca i wagi bagażu możesz wziąć ze sobą tylko dwie książki. Jakie wybierzesz? Jeżeli chodzi o drugą to nie mam pojęcia, ale pierwszą na pewno będzie przewodnik. A jako że Laos to naprawdę odległy kraj i trudno o duży wybór przewodników w księgarni, to najprawdopodobniej będzie to Lonely Planet, twój personalny narrator.

Narracja turystycznej wyobraźni – brzmi upiornie, nieprawdaż? Całość tego podejrzanego procederu kręci się bowiem wokół naszej wiedzy. Wiedzy, która nigdy nie jest czymś objawionym i bezstronnym. Każda wiedza ma swojego ojca, zawsze jest wytworem czyjegoś poznania i interpretacji.

Przewodnik, który ze sobą zabrałeś, nie zakłada, że posiadasz jakąkolwiek wyjściową wiedzę o Laosie. Jest on tak skonstruowany, by zbudować twoją wiedzę od zera, zaszczepiając w twoim umyśle względny ład tam, gdzie dostrzegasz jedynie chaos. Zresztą nie tylko Lonely Planet, każdy przewodnik jest samowystarczalnym źródłem wiedzy – zrozumiałą i spójną esencją, kieszonkowym opisem kraju. Jednakże uważaj. Twoje 368 stron dostarczą ci wystarczająco dużo informacji, byś wyrobił sobie o Laosie opinię. Dlaczego masz uważać? Jeżeli faktycznie nic do tej pory o tym kraju nie wiedziałeś, to po przeczytaniu granatowego przewodnika, cała twoja wiedza o Laotańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej powinna zostać ometkowana: Made in by Lonely Planet.

10.

Tomasz Kasprzak, w jednym z artykułów Artykuł Kasprzak T. 2009, Przewodniki - światy same w sobie (w) Podróż i miejsce w perspektywie antropologicznej (red.: Dorota Rancew-Sikora), Gdańsk: Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego. poświęconych antropologii podróży, stwierdził, że przewodnik: Lonely Planet nie tyle pośredniczy w poznaniu miejsc, ale je w specyficzny sposób na potrzeby turysty kreuje. Nazywał on przewodniki swoistymi światami samymi w sobie, kieszonkowymi wizjami opisywanych krajów.

W tym momencie powinna zapalić nam się czerwona lampka. Każda próba zmonopolizowania wiedzy jest zawsze podejrzana. Każdy, bowiem, kieszonkowy opis, roszczący sobie prawo do samowystarczalnego i porządkującego opisu inności, musi siłą rzeczy zostać zredukowany do zestawu poręcznych stereotypów. Na ograniczonej przestrzeni, statystyczne fakty mieszają się z ciekawostkami, ciekawostki z uproszczeniami, uproszczenia z stereotypami, stereotypy z osądami – wynika to nie tylko ze skończonej selektywności informacji przez autorów, ale też z ich wykształcenia, fantazji, subiektywnych upodobań bądź inwencji twórczej. 

Nie można przy tym zapominać, że przewodnik musi być napisany w sposób ciekawy i  przekonywujący. Dochodzimy tutaj do drugiego klucza orientalizacji przewodnikowej – w znakomitej większości, autorami przewodników nie są merytoryczni specjaliści z danych dziedzin, ale, mniej lub bardziej, doświadczeni podróżnicy, wychowani zazwyczaj w zachodnim kręgu kulturowym i świadomi tego, że piszą w zdecydowanej większości dla czytelników posługującymi się pochodzącymi z zachodnich kręgów kulturowych kodami kulturowymi. Przekłada się to na fakt, że autorami – fundatorami dyskursywności – są ludzie o wiele bardziej podatni od specjalistów na ponadepokowe normalizujące oraz dyskursywne stereotypy, eurocentryczne perspektywy badawcze czy hiperrealistyczne opisy inności – wszystko to, co składa się na saidowską definicję orientalizmu. 

11.

Pojawia się pytanie: Dlaczego tworzeniem na masową skalę normatywnej wiedzy zajmują się amatorzy? Wydaje się być to celowym działaniem wydawnictw takich jak Lonely Planet. Z jednej strony dzięki zamieszczonym anegdotom, opiniom lub przeżyciom, całość autorskich opisów nabiera w oczach czytelnika wiarygodności równej faktom. Z drugiej, czytelnicy o wiele łatwiej utożsamiają się z równymi sobie, autorami-podróżnikami, niż osobistościami otoczonymi nimbem katedr uniwersyteckich i tytułów naukowych. Jest to dokładnie ten sam proces, który opisała w swojej książce poświęconej pisarstwu podróżniczemu Mary Louise Pratt. Według niej, w pisarstwie sentymentalnym oraz podróżniczym, autorytet również wynika z autentyczności przeżytych doznań.

Trzecim kluczem, przesądzającym o orientalizującej roli przewodników, jest ilość. By dana idea przerodziła się w rzeczywistość, jak opisywał to powyżej Jan Kieniewicz, potrzebna jest odpowiednia skala redystrybucji orientalizujących opisów świata. Wydaje mi się, że została ona osiągnięta – wystarczy użyć wyobraźni podczas potęgowania w myślach owych stu milionów kopii przewodników Lonely Planet, przez liczbę wielu innych, niekoniecznie międzynarodowych, wydawnictw turystycznych, by spróbować oszacować liczbę wydrukowanych przewodników na świecie. Ową liczbę można pomnożyć jeszcze z dwa razy  – bo zazwyczaj więcej niż jedna osoba korzysta z jednego egzemplarza przewodnika. Nie umiem sobie wyobrazić rzędu wielkości tych liczb, jednakże na pewno są one ogromne. 

Niemniej, przestrzegałbym przed bezkrytyczną wiarą w magię cyfr – trzeba mieć świadomość, że każdy przewodnik trochę inaczej podchodzi do omawianych przez nas kwestii. Istotniejsze jest to, że przeciętny zachodni turysta odwiedzający wysypy Guam bądź Laos, korzysta tylko z jednego samowystarczalnego przewodnika i to z niego czerpie swoją wiedzę, na której buduje potem swoje własne opinie. Dlatego też warto postrzegać Lonely Planet, jak zresztą i wszystkie inne przewodniki, bo Lonely Planet jest w tym tekście wyłącznie rozpoznawalnym przykładem, jako swoiste opiniotwórcze fenomeny, i traktować je ze sporą dozą ostrożności. Odpowiedzialna i świadoma podróż wymaga wielkiej pokory i dużej ilości godzin poświęconej na zdobycie rzetelnej porcji wiedzy. A nie tylko wystarczająco długiego urlopu, trzystu przewodnich stron opatulonych niebieskimi okładkami i ubezpieczonej karty kredytowej.

Polecane lektury:

Gandhi L. 2008, Teoria postkolonialna. Wprowadzenie krytyczne,  przeł. J. Serwański, Poznań: Wydawnictwo Poznańskie

Kasprzak T. 2009, Przewodniki - światy same w sobie (w) Podróż i miejsce w perspektywie antropologicznej (red.: Dorota Rancew-Sikora), Gdańsk: Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego.

Kieniewicz J.2003, Wprowadzenie do cywilizacji Wschodu i Zachodu, Warszawa: Wydawnictwo Dialog.

Pratt L.P,2011, Imperialne spojrzenie. Pisarstwo podróżnicze a transkulturacja, przeł. Ewa E. Nowakowska, Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagielońskiego

Said E., 2005, Orientalizm, przeł. M. Wyrwas-Wiśniewska, Poznań: Zysk i S-ka.

komentarze:




Robert Kuchar Ciekawy artykuł i sporo w nim racji. Ale raczej nierealna jest wizja zdobywania właściwej "porcji wiedzy" o której piszesz. Jako orientalista i kulturoznawca, jesteś specjalistą w swojej dziedzinie. I zapewne znasz właściwe źródła i świetnie przygotowujesz się do wyjazdu. Ale co z ludźmi, którzy nie mają takiej wiedzy? Albo inaczej.., nie każdy jest tak głęboko zainteresowany kulturą danego kraju, by czytać setki stron naukowych rozpraw. Dla tych ludzi są właśnie ogólne pozycje, w których trzeba w kilku zdaniach opisać pewne kwestie. Owszem, ważne by było to autentyczne i nie stereotypowe, czy nacechowane wybujałym orientalizmem. Ale nie wszyscy są tak ciekawi pewnych aspektów kultury jak Ty. Co zaproponujesz zagranicznemu turyście przed przyjazdem do Polski? Że oprócz przewodnika, ma przeczytać historię Jagiellonów, trylogię Sienkiewicza, kilka pozycji o holocauście, i jeszcze coś o polskim folklorze? To utopia. Jadąc do danego kraju czerpię informacje z różnych źródeł. Ale kiedy ostatnio 3 miesiące jeździłem stopem po Azji Pd.-Wsch. miałęm włąsnie ze sobą Lonley Planet i 2 książki o Kambodży, bo interesowała mnie historia tego kraju. Więcej nie mogłem zabrać bo musiałbym nosić to na plecach. "Lonley" sprawdził się w 90% jako praktyczny przewodnik "co, gdzie, jak i za ile". I to sobie w nich cenię. Dzięki za ten tekst, bo dzięki neimu będę uważniej dobierał i studiował źródła przed wyjazdem. Niestety wizja "post-turysty", buszującego głęboko w literaturze jest nierealna. Szkoda faktycznie tylko, że w dużej mierze "kondensowaniem informacji" w przewodnikach rządzi marketing, czy "orientalny głód" odbiorców...
Marta Brzosko Wielkie dzięki za ten - i inne - eseje! Piszę właśnie pracę magisterską na temat tego, jak przedstawiony jest "Daleki Wschód" w ofertach polskich biur podróży i mam wiele podobnych obserwacji. W dodatku Wasze eseje dają mi też naukową podkładkę do tego, o czym piszę, więc pozwolę sobie zacytować w swojej pracy :) Pozdrawiam i trzymam kciuki za rozwój projektu, bo problem jest ważny!
Kik
Orientalista, kulturoznawca, geograf.